Włócząc się po Casablance w poszukiwaniu kina Rialto i butelki alkoholu, powstał w mojej głowie pomysł, że zaraz po powrocie do domu, koniecznie muszę zastanowić się nad wydaniem przewodnika po najgorszych hotelach świata. Wiadomo, że każdy szuka najlepszych i bezpiecznych rozwiązań. Prawdopodobnie nie jeden raz Wasze (moje również) wyobrażenia, zderzając się z rzeczywistością, przyprawiły Was o ból głowy, a rozczarowanie zepsuło wymarzony wyjazd (przesadzam, ja zazwyczaj szukam „jak najtaniej”, chociaż robię się coraz bardziej wybredna). A gdyby nasze marzenia o hotelu z pokojem 2-osobowym, śniadaniem w cenie, marmurach, szlafrokach i widokiem na morze postawić na głowie? Znajdźmy miejsce zbierające najgorsze recenzje, niepolecane absolutnie przez nikogo. Jestem PEWNA, że spotka Was miła niespodzianka, że jednak myśleliście że będzie gorzej, a dało się przeżyć z robakami pod wspólną pościelą.
Hotel Volubilis w Casablance jest tak dziwnym i podejrzanym miejscem, że stał się moim ulubionym wspomnieniem z Maroka. Ciemna, brudna recepcja w bliżej nieokreślonym stylu i klatka schodowa wyglądająca jak zaplecze przylegającego obok hotelu Transatlantique, przerobionego na pokoje na godzinę, zapraszają, wspominając (może tak było) dawne lata świetlności.
Pokój dwuosobowy, skromny przerobiony na bogato, zlokalizowany na pierwszym piętrze z oknem wychodzącym na studnię z buczącymi wentylatorami i muzyką dochodzącą z klubu nocnego, pełne umeblowanie, łóżka stare, tapicerowane, materace obłożone folią – wyciąganie zawiniętego pod spód prześcieradła do przykrycia na własną odpowiedzialność, stary telewizor (zajmujący połowę ściany małego pokoju) świecący na zielono.
Łazienka mała, brudna, z okienkiem wychodzącym na korytarz, brak żarówki w lampie – należy ją samodzielnie przełożyć z lampki nocnej, lustro podwieszone do góry nogami, przeciekająca umywalka - woda leje się na buty i podłogę, zepsuta spłuczka, drzwi do łazienki zamykane z kopa.
Hotel Volubilis przylega do innego hotelu - Transatlantique, gdzie boy w białych skarpetkach i rękawiczkach otwiera przed gośćmi wielkie szklane drzwi. Można się do niego dostać również bocznym wejściem z recepcji naszego hotelu. Wieczorem udaliśmy się tam do restauracji. Wystrój jak z czarno-białego filmu przeniósł nas pozytywnie do świata sprzed 50 lat. Zamówiliśmy czerwone wino. W karcie do wyboru były tylko dwa - jakieś czerwone lub jakieś białe, ale mimo to ciemnoskóry kelner, który wyglądał jak pianista z filmu "Casablanca", przyniósł nam butelkę, nalał do kieliszka i czekał aż skosztujemy i zaaprobujemy wybór. Ah ta kurtuazja. Kieliszki ustawił na starych, popisanych długopisem i wymiętolonych papierowych podkładkach z logo innego baru, który znajduje się w mieście (gdzie podobno lubiła przesiadywać Edith Piaf, ale dzisiaj bywają tam tylko prawdziwi mężczyźni i panie do towarzystwa). Ale wszystko to z grzecznością, dobrymi manierami i celebracją. Na moim kieliszku była odciśnięta szminka, ale nie psujmy tej chwili. Podano nam przystawkę, której nie zamawialiśmy - oliwki i pokrojone w kostkę krwisto, nienaturalnie czerwone wędliny. Sala była prawie pusta. Prawie. Przy stoliku w głębi siedział jeden człowiek, w czarnej skórze, obserwujący nas i przestrzeń sali. Nie przesadzę twierdząc, że był alfonsem. Po chwili do restauracji wszedł drugi mężczyzna, też w skórzanej kurtce. Przyprowadził kobietę w burce. Przedstawili się sobie. Nie będę wnikała, jakie interesy ubijali.
Pomiędzy hotelem Volubilis a Transatlantique znajduje się klub nocny. W Maroku kluby i bary są tylko dla panów i upadłych kobiet. Jestem przekonana, że reprezentacyjnym miejscem jest hotel Transatlantique, kiedy Volubilis spełnia funkcję hotelu na godziny, obsługując nocne życie mężczyzn w czarnych skórach.
W nocy obudziły mnie krzyki na korytarzu i odgłos tłuczonego szkła. Rano uchwyt od drzwi windy był urwany.
Poranek spędziliśmy na śniadaniu wliczonym w cenę, które miało miejsce w hotelu Transatlantique. Patrząc na całokształt, było on dla nas ogromnym zaskoczeniem. Dużo jedzenia i szwedzki stół. Za oknem szaro, ale kolorowe marokańskie kafelki poprawiają nam nastrój.