W samolocie pomiędzy Bali a Javą.
Właśnie lecimy nad Javą. Za oknem wielkie wulkany wystają ponad chmury. Java to jeden wielki wulkan. Indonezja to wulkan. Szczęśliwie opuściliśmy Bali – Mekkę wstawionych turystów, surferów i ich dziewczyn. Oczywiście można znaleźć tutaj piękne zakątki, kulturę hinduistyczną (chociaż mam wrażenie, że w miejscach turystycznych kultura jest tylko towarem wystawianym na pokaz, więc łatwo dać się nabrać), pola ryżowe, teatr, muzykę. Ale nie w Kucie. A słyszałam, że po ekranizacji filmu „Jedz, módl się i kochaj” z Julią Roberts i Ubud przeżywa prawdziwe oblężenie. Niemniej jednak, żałuję, że nie zostaliśmy tutaj kilka dni dłużej. Kiedyś muszę spróbować Kopi Luvak – kawę z kupy zwierzęcia o dziwnej nazwie łaszkun muzang.
Tak naprawdę przyjechaliśmy na kilka dni do Indonezji tylko po to, aby spotkać się z Bertin. Bertin jest dziewczyną, którą poznałam 5 lat temu w świątyni Prambanan, kiedy w ramach pracy domowej z angielskiego, miała zaczepiać turystów i rozmawiać z nimi. Od tamtej pory utrzymywałyśmy sporadyczny kontakt i obiecałam jej, że jak będę w okolicy, to ją odwiedzę. Nie sądziłam, ze kiedykolwiek to się stanie, ale jednak tak się stało. Również wydawało mi się, że podróż do dalekiej Indonezji była moją podróżą życia i nigdy więcej, tutaj nie będę w stanie wrócić. Nidy nie wiesz co się stanie jutro.