Rano udaje mi się namówić sprzątaczkę, żeby pożyczyła mi patelnię. Prawdziwa polska jajecznica. Kolejny dzień szwędania. Znowu trafiamy do kawiarnii w podwórku. Nie wytrzymuję i kupuję lampę. (: Nie mogłam uwierzyć, że oni tak wszystko wyprzedają. A gdybym kupiła wszystkie krzesła? To na czym by się siedziało? Myślałam, że może przyniosą mi tą lampę z magazynu. Nie. Kelnerka zawołała kolegę. Ten przyszedł, rozstawił drabinę, wziął śrubokręt i odkręcił. Dostałam lampę razem z żarówką, prosto ze ściany. Pozostał po niej tylko sterczący drut.
Siedzieliśmy i graliśmy w karty, popijając kawą. Uwielbiam, a na Krymie nie mogło być o niej mowy. Raz zamówiłam i dostałam rozpuszczalną z cukrem (piję gorzką sypaną). Tutaj wszystko słodzą bez pytania. Gramy, kiedy nagle odzywa się do nas grupa ludzi ze stolika obok. Ooooo. Polacy, których poznaliśmy na schodach przed dworcem w Odessie, kiedy spotkaliśmy się z Kubusiem. Okazało się, że deptali nam po śladach i przyjechali tym samym pociągiem do Lwowa co my. Zatrzymali się w Kievie i czekają na PKS do Warszawy (albo Olsztyna). Polecają nam restaurację Perła Lwowa. Idziemy tam wieczorem. Najadamy się jak głupi. Za pizzę, 3 naleśniki z bananami, 2 piwa i 2 soki pomarańczowe płacimy około 50 hrywien. Zaczyna się ściemniać. Kupujemy prezenty i do hotelu. Jutro wracamy do Polszy.