Geoblog.pl    olbin    Podróże    W kraju ge-cko (Indonesia)    Kawa bez cukru, szczur i tropikalny deszcz
Zwiń mapę
2009
25
sie

Kawa bez cukru, szczur i tropikalny deszcz

 
Malezja
Malezja, Kuala Lumpur
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12178 km
 
Do Kuala Lumpur przylecieliśmy o 22 czasu malezyjskiego. Wylecieliśmy w nocy, tutaj też noc, bardzo dziwne wrażenie. Lot trwał ok. 14 godzin, bez większych atrakcji. Byłam bardzo rozczarowana, ponieważ cały czas liczyłam na telewizory w siedzeniach, gdzie mogłabym śledzić trasę naszego samolotu, a zobaczyłam jedynie parchate obicie fotela i coś, gdzie ewentualnie dałoby się zainstalować małe coś. Ale stewardessy roznosiły jedzenie. Na pierwszą turę się nie załapaliśmy, bo spaliśmy. Drugi posiłek przysługiwał na 3 godziny przed lądowaniem. Dostaliśmy Nasi Lemak - w wydaniu samolotowym - ryżowa bryła z żółtą i czerwoną papką po lewej i prawej stronie, jajkiem na wierzchu, orzeszkami i suszoną rybą do posypania (zapomniałabym o kawałkach kurczaka). Takie sobie. Ale wodę też dają.

Wracając... jest godzina 22. Siedzimy na lotnisku, które wcale nie wygląda jak ten super nowoczesny terminal z internetu. Okazało się, że AirAsia ma swój własny, "specjalny" terminal.
Wysiedliśmy z samolotu prosto w wielkie wiadro gorącej wody! Malezyjskie powietrze przypomina saunę, zwłaszcza jak wchodzi się do niej prosto z klimatyzowanego samolotu, w którym zazwyczaj jest zimno jak w chłodni. Z sauny pokierowano nas do odprawy paszportowej, gdzie po drodze mijaliśmy ekipę zamaskowanych dresiarzy z kamerą termowizyjną rozdającą ulotki o ptasiej grypie. Naszczęście mnie nie zgarnęli, chociaż byłam naprawdę chora (angielska grypa). Pan w okienku wbił nam wizę na 90 dni za darmo, witamy w Malezji!
Tylko że za bardzo nie wiemy co ze sobą zrobić. Dookoła noc, ludzie biegają w białych maseczkach, a lot do Indonezji dopiero następnego dnia. Jesteśmy trochę zmęczeni.
W informacji powiedziano nam o autobusach do centrum, odjazd o 23 45, stanowisko 4 na lewo od wyjścia, cena 8RM. Popularna zasada "odjazd aż będzie pełno" tutaj jak najbardziej obowiązuje. Wewnątrz autobusu klimatu dodają zielone draperie i temperatura -100 stopni. Ale muszę przyznać, że naprawdę porządnie. Kierowca jedzie 100 km/h po malezyjskich pustych estakadach. W oddali widać świecące biurowce, Petronas Towers i KL Tower, a z bliska porozstawiane namioty i płonące ogniska pod autostradą. Ogromne skrajności, ale patrząc powierzchownie stwierdzam, że Polska to zaścianek.

Po godzinie dotarliśmy na dworzec, gdzie od razu zostaliśmy zaatakowani przez taksówkarzy krzyczących "Taxi! Taxi!". My woleliśmy pójść pieszo do pierwszej lepszej knajpy na kawę. Nad dworcem sterczą wieże luksusowych hoteli, ale jak wyjdzie się parę metrów dalej, widać domy z tektury i szczury wielkości kotów ganiające się po chodniku. I to dziwne powietrze śmierdzące jedzeniem i odchodami (w sumie logiczne...).
Większość knajp pozamykana, ale w tych otwartych siedzi jeszcze sporo ludzi. Wybieramy pierwszą z brzegu, w stylu tych tekturowych zabudowań. Zamówiliśmy dwie kawy. Kelner 5 razy pytał się, czy na pewno bez cukru. Wyraźnie wywołało to u niego niesamowite zdziwienie. Długo zastanawiał się, ile mamy zapłacić, aż w końcu wyszło mu 2,2RM za dwie.
Po kawie postanowiliśmy zmienić lokal. Parę metrów dalej... kelnerzy w białych koszulach, czysto i internet WiFi. Jednym słowem - burżujstwo. Zamówiliśmy dwa soki ze świeżych pomarańczy z lodem za 4,3RM. Pycha! Jedzenie za 12RM - wielki talerz ryżu, dwie miseczki z kawałkami kurczaka - jeden w curry i wodorostach - drugi w czerwonym sosie, ostry jak cholera. Do tego dwa pomarańczowe sosy, w tym tylko jeden jadalny.
(Jadalność potraw wyznacza ilość użytej papryczki chilli do jego przyrządzenia. A jeśli wewnątrz twojego sosu pływa papryka w całości - lepiej nie ruszać.)
Trudności przystwożyło nam same jedzenie. Ponieważ w kurczaku były kawałki kości i chrząstki, Radzio zaczął jeść rękami. Zabroniłam mu jednak jeść ręką nieczystą (biorąc pod uwagę, że jesteśmy w muzułmańskim kraju, gdzie lewa ręka jest wiadomo do czego...). Poprosiłam więc o nóż. Pan kelner nie ukrywał swojego zaskoczenia, ponieważ nie ma ich nawet na wyposażeniu. Jednak po 10 minutach przyniósł - 4 sztuki. Wyjaśnił nam, że ryż się je łyżką, a mięso ręką (którą?). Poszedł po łyżki... chociaż jakoś do końca mu nie wierzyłam.
Spędziliśmy tam trochę czasu, zamawiając nowe soki, od których później będziemy uzależnieni. W między czasie zaczął padać ulewny deszcz.

Wróciliśmy na dworzec. Autobusy na lotnisko zaczynają kursować o 3.15 i odjeżdżają co pół godziny. Nasz był o 3.45 i o dziwo odjechał punktualnie. Znowu jedziemy "chłodnią" w drugą terminalową chłodnię, a na zewnątrz upał. Zastanawia mnie, jak tutejsi mieszkańcy wytrzymują takie wahania temperatury...

Znowu na lotnisku. Rozłożyliśmy się w śpiworach na podłodze i poszliśmy spać...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
olbin
Kiki Olbínsky
zwiedziła 9% świata (18 państw)
Zasoby: 283 wpisy283 50 komentarzy50 1039 zdjęć1039 14 plików multimedialnych14
 
Moje podróżewięcej
24.09.2017 - 05.10.2017
 
 
26.12.2015 - 03.01.2016
 
 
12.12.2015 - 12.12.2015