W końcu udało się. Jesteśmy na Ukrainie! Stoją przed nami ukraińskie sklepy z ukraińskimi napisami na szyldach, ukraińskimi papierosami po 70 groszy, ukraińskim piwem, które można wypić pod sklepem, w sklepie, w autobusie. To moje pierwsze spostrzeżenia, później szybko się przyzwyczaiłam. Urzekły mnie uśmiechnięte panie sklepowe w fartuszkach, które pamiętam z naszych sklepów, kiedy byłam mała i ceny. Hrywna aktualnie kosztuje 45 groszy co oznacza, że życie dla nas jest o połowę tańsze. Cudowna perspektywa na przyszłość.
Złapaliśmy marszrutkę, która dowiozła nas do Lwowa.
Lwów zachwycił mnie od pierwszej chwili spędzonej w tym mieście. Ciągnące się wąskimi uliczkami stare kamieniczki, placyki, posągi, ludzie i specyficzna atmosfera. Jak na każde duże ukraińskie miasto przystało (jak się to później okaże), przywitał nas monumentalny dworzec kolejowy z monumentalną kopułą, oraz równie monumentalną fontanną przed nim i żar lejący się z nieba. To początek naszej, jakże wątpliwej, ukraińskiej przygody.