Kupić bilety na ukraińskim dworcu jest na początku nie lada sztuką. Powiedzmy 10 kas i każda dotyczy czegoś innego. Mam nawet wrażenie, że ich funkcje, zmieniają się w czasie. Kasa, która odpowiadała za bilety „na dzisiaj”, teraz jest kasą z biletami „na jutro” i odwrotnie. A pomiędzy nimi informacja. Gdyby nie kilometrowe kolejki i chwila, w której dowiadujesz się już przy okienku, że złą kasę wybrałeś, wszystko byłoby w porządku. No prawie. Chcieliśmy kupić bilety do Symferopola „na jak najprędzej”. Pani w kasie oznajmiła, że nie ma. Po godzinie, przy drugim podejściu, bilety cudownym sposobem się znalazły. Była godzina około 15 00. Bilety dostaliśmy na 9 00 następnego dnia, a Stecowi i Żarówie udało się wyjechać ze Lwowa jeszcze tego samego dnia o 17 00 pociągiem do Charkowa. I tak nasze drogi się rozeszły. My chcieliśmy zwiedzić Krym, oni – zdobyć Elbrus. Po dwóch tygodniach mięliśmy się ponownie spotkać w Turcji…
Odprowadziliśmy się do monumentalnego (nowość) ukraińskiego pociągu, pomachaliśmy i tyle się widzieliśmy.
Słowo o ukraińskich pociągach
Ukraińskie pociągi są, jak już wspomniałam, i nie tylko one, MONUMENTALNE. Zobaczywszy polską kolej po powrocie do kraju, wyglądała ona raczej jak zabawkowa kolejka, niż „dostojne” PKP. Tutaj koleje są przede wszystkim szersze, niebieskie, a składy wagonów nie rozdrabniają się i jeżdżą w stadach po 30 sztuk. Wagony są ponumerowana i każdy posiada swoją osobistą panią konduktorkę. Zadaniem pani konduktorki jest wysiadanie na każdej stacji i kontrolowanie biletów. A w wolnym czasie roznoszenie gorącej herbaty. Na bilecie każdy pasażer ma przydzielony swój wagon i odpowiednie miejsce sypialniane. Do tego dostaje czystą pościel zapakowaną w firmowe, szczelnie zalepione torebki. Lecz co się dziwić, skoro jeżdżą na tak długie dystanse.
Podsumowując, ukraińskie pociągi są najlepszym miejscem do przenocowania, porannej toalety i czegoś, co mogłoby uchodzić za herbaciarnię poprzeplataną z hazardem. Tylko co zrobimy stojąc na początku peronu w momencie, gdy podjeżdża do nas pociąg, my znajdujemy się na wysokości pierwszego wagonu, a na bilecie mamy napisane wagon trzydziesty? Już raz zapewniliśmy sobie sprint przez długość dwóch peronów i po schodach i nie było to zbyt miłe doświadczenie.
Słowo o ukraińskich toaletach
Kolejnym zaskoczeniem, jakiego doznałam, były toalety. Po pierwsze, chciałam skorzystać z jednej takiej na wspomnianym monumentalnym dworcu. Sprytnie podążyłam zgodnie ze strzałkami nad znaczkiem przedstawiającym chłopca i dziewczynkę. Doszłam do zamkniętych drzwi. Kolejka, ale przynajmniej mam pewność, że dobrze trafiłam. Ludzie stoją i się patrzą w zamknięte drewniane drzwi. W między czasie zjawiły się dwie panie sprzątaczki, postukały, popatrzyły się na siebie i poszły. Po paru minutach przyszedł pan z kluczem. Jest! Usiadł przy swoim stanowisku, a przed nim wisiała karteczka, której treści nie potrafiłam zrozumieć. Wszyscy wpakowali się do środka i w tym momencie miała miejsce selekcja. Pan grzecznie wyprosił wszystkie panie. Tylko panowie mieli przywilej załatwienia się. Hmm. Patrzę, może obok, jak to zwykle bywa, są drugie drzwi. Niestety się przeliczyłam. Błądziłam jeszcze kilkanaście minut, bez skutku. Damską toaletę znalazłam dopiero później przez przypadek. Zapłaciłam 1 hrywnę, wskoczyłam do kabiny, a tam…. a kuku, dziura! I tak już było na całej Ukrainie. Jak się później okaże, toaleta we Lwowie był wersją lux.
Opuściliśmy dworzec. Trzeba było znaleźć jakieś miejsce do spania. I tutaj pojawia się nowe zjawisko – ukraiński tramwaj.
Słowo o ukraińskich tramwajach
Pozornie ukraińskie tramwaje wyglądają nawet powiedziałabym ładniej od naszych. No może pomijając niskopodłogowe modele, które ostatnio przecinają Łódź, a wyglądają jak żmije. Tak czy siak, ładne schludne tramwaje różniące się od naszych jednym szczegółem. Bilety! Tutaj nie kupuje się biletów w kioskach. Tutaj chodzi pani w fartuszku. Wygląda dokładnie tak samo jak wspomniana wcześniej pani ze sklepu spożywczego (ten sam model fartuszka). Po minięciu każdego przystanku, kiedy wsiądą nowi pasażerowie, ona przemierza wagon wzdłuż i wszerz, nikogo nie pomijając. Nie wiem jak zapamiętuje każdą buzię.
A my jedziemy krętymi uliczkami, wysiadamy na jakimś placu, z jakimś pomnikiem, pod jakimś kościołem. Dwa lata temu, kiedy Radzio był na Ukrainie, spędzał noce w hotelu Kiev. Miał on podstawowe zalety: znajdował się w centrum miasta i był tani. Tam właśnie poszliśmy. Oczywiście zamknięte. Idziemy dalej. Idziemy, idziemy, dochodzimy do cyrku. Niestety nie słychać (może ze względu na późną porę) odgłosów dzikich zwierząt, za to z boku budynku stoi wóz cyrkowy, a pod nim szczekające i skaczące psy. Raczej nie były przyjaźnie nastawione. Ciekawe jak wyglądał ich właściciel.. Za budynkiem cyrku, który nazywał się Arena (tak też wyglądał - fuj) znajdował się hotel. Naszczęście znalazło się dla nas miejsce. Za 2-osobowy pokój z umywalką zapłaciliśmy 35 złotych, co uważam za prawie darmo. Nie był to hotel 5-gwiazdkowy, pokój mięliśmy na 5 piętrze, łazienka w podziemiach, ale jak na nasze potrzeby, luksus! Spragnieni mydła, umyliśmy się i poszliśmy poszwędać się po mieście. Lwów nocą jest bardzo przyjemny. Niestety byliśmy tacy zmęczeni, że wróciliśmy do pokoju o 23 00 z żalem, że nie możemy tutaj zostać na dłużej.
Gdyby ktoś szukał taniego noclegu we Lwowie, podaję namiary:
Hotel Arena, Lviv, 83, Gorodotska st. tel. (38 0322) 72-40-47, 72-40-46