Chłodny wiatr posmyrał nas po twarzach, lekki powiew ciepła wdarł się do namiotu. Piękny poranek nad Morzem Azowskim. Z dala od zatłoczonego miasta. Jeszcze chwila zanim słońce zacznie przepalać skórę i lać z nas poty. Wystawiam głowę z namiotu. Plaża. Dziki pies snuje się przez trawę. Nie ma sensu rzucać mu resztek z kolacji. Jest wybredny. Wszystkie tutejsze psy są wybredne. Później się okaże dlaczego. .
Znaleźliśmy to miejsce wczoraj wieczorem. Rozbiliśmy namiot na dziko, ale mamy sąsiadów. Rodzina Ukraińców z dziećmi. Tani sposób spędzania urlopu. Przecież chyba nikt tutaj nie przyjdzie zbierać opłat za pole biwakowe??? Od morza dzieli nas niski kamienny murek. Wystarczy kilka kroków, hyc i poranna toaleta. Na brzegu omijam bosymi stopami parę martwych ptaków. W odstępach co 5 minut mijają mnie spaleni na brązowo handlarze suszonych, słonych ryb. Albo wojskowi, ale to rzadziej. Kąpiemy się. Suszymy ubrania na drzewie. Właściwie nie robimy nic konkretnego. Odpoczywamy. W cieniu! Widoki wybrzeża nie są ściśle pocztówkowe. Bloki, bloki, domki kempingowe zrobione z wielkiej beczki, stare wrota, willa z wielkim tarasem, na którym właśnie odbywa się impreza (sąsiad wielkiej beczki), jeszcze raz bloki i jeszcze trochę bloków.
Spakowani. Idziemy na dworzec. Za dworcem rozciąga się coś co lubię. Bazar! Mnóstwo kolorowych warzyw, owoców, orzechów, przypraw i wydziwionych miodów w słoikach. Radzio czeka na mnie z plecakami. Wyruszam na zakupy. Z trudem udaje mi się dostać ser. Na tyle stanowisk, tylko jeden sklep z nabiałem i to schowany gdzieś daleko, żebym go nie mogła znaleźć. Później zamiana. Radzio wyrusza po orzechy pistacjowe, bo mi się nie chciało stać w kolejce rządzącej się niezrozumianymi dla mnie zasadami. Siedzę, czekam, zapalam papierosa. W tym momencie zaczepił mnie tutejszy. Opalony handlarz pietruszką (?). Opalony na kolor gorzkiej czekolady. Uśmiecha się. Ma na zębach cały sklep jubilerski. I mówi:
- Palaczka? Ale pani nie opalona. (Tylko tyle udało mi się zrozumieć z tej rozmowy. Rozmowy, bo odpowiadałam na każde zdanie, udając że rozumiem.)
Dołącza się do niego drugi czekoladowy ze sklepem jubilerskim.
- Polsza? Aaaahaaa.
Za każdym razem jak słyszę to słowo: POLSZA i AHAAAAA za nim, zastanawiam się, co się za tym kryje.
Pogadali sobie i w rezultacie zostałam obdarowana krzesłem, żebym sobie usiadła, a nie tak na plecakach. A może żebym nie siedziała w cieniu, bo się nie opalę?