Geoblog.pl    olbin    Podróże    W kraju złotych zębów (Україна)    Włoski ale ukraiński poranek
Zwiń mapę
2008
07
sie

Włoski ale ukraiński poranek

 
Ukraina
Ukraina, Bachashisarai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1990 km
 
Poranek jak we włoskim miasteczku. Podwórze zarośnięte zielskiem i kwiatami. Nie ma nikogo. Nie ma właścicieli. Jesteśmy sami. Robię pranie przy pomocy węża ogrodowego z cichą nadzieją, że wyschnie. Co prawda słońce straciło swoją moc na ten czas, ale może jeszcze się poprawi. Wychodzimy poza wielką bramę podwórza. Dookoła wiejsko. Wąska, piaszczysta droga otoczona małymi działkami. W oddali stoi stary autokar. Chyba mijamy koszary. Na wprost nas tory kolejowe. Skręcamy w lewo i już wiedzie nas asfaltowa droga, wprost na dworzec. Nie da się zignorować upału. A my chyżo udajemy się na zakupy do spożywczego. Dżemu tutaj nie mają, ale za to chałkę w kształcie stokrotki i pyszne mleko. Rozkładamy śniadanie przy drodze, naprzeciwko cerkwii. Ser i mleko na Ukrainie smakują wybornie. Jakoś inaczej niż w domu. Bo w klęczkach na ziemi. Bo może nie mają tutaj ulepszaczy i nic nie smakuje jak guma. Jest po prostu naturalne. Zjedzone. Idziemy do miasta. Centrum stanowi przedpole dworca z kilkoma sklepami i rynkiem. Mijają nas marszrutki. Marny wybór, numer 1 i 2. Pułapka na niezorientowanych przyjezdnych – jedynka jedynce nierówna, każda jedzie w swoje miejsce. Tylko która gdzie? Wzdłuż chodnika baby sprzedają warzywa, obślizgłą kiełbasę (fuj!), suszoną lawendę. Jedziemy na zwiedzanie.

Pozwiedzane, musimy się zbierać do domu. Nasz pociąg do Symferopola odjeżdża chyba zaraz po 15. Głupio by było gdyby nam uciekł. Wsiadamy do autobusu numer 1, którym przecież tutaj przyjechaliśmy. Błąd. Wywiozło nas na krańcówkę. Nie wiemy gdzie jesteśmy. Pan każe nam wysiadać i odjeżdża. Czekamy na coś następnego, pod jakimś blokiem (wyglądał identycznie jak nasze łódzkie bloki). Z nudów na zmianę karmimy kota i psa. Straciliśmy trochę czasu, ale znowu jedziemy z powrotem, a przynajmniej mamy taką nadzieję. Za oknem widać znajomy dworzec. Wysiadamy. Boimy się ryzykować jazdą dalej. Do domu wracamy pół biegiem. Plecaki na plecy, żegnamy się z naszym czystym łóżkiem, znowu na dworzec. Tym razem marszrutką. Trafiony zatopiony. Jesteśmy na miejscu. Uff.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (18)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
olbin
Kiki Olbínsky
zwiedziła 9% świata (18 państw)
Zasoby: 283 wpisy283 50 komentarzy50 1039 zdjęć1039 14 plików multimedialnych14
 
Moje podróżewięcej
24.09.2017 - 05.10.2017
 
 
26.12.2015 - 03.01.2016
 
 
12.12.2015 - 12.12.2015