Szybko nad wodę! Idziemy się pluskać! Plaża? Kupa kamieni, a nie plaża. Długi pasek szerokości 2 metrów, a na nim ludzie. Nie ma gdzie stopy postawić. Naprawdę. Rozbijamy się na jakiejś betonowej konstrukcji. Super! I do wody! Po kolei. A później do biura portowego. Miasto jest naprawdę malowniczo położone. Morze i skały. Tylko ludzi za dużo. Przed biurem spotykamy Francuza. Bardzo ciekawy facet, niesie na plecach stary powycierany plecak z wydzierganym swoim imieniem i nazwiskiem. Okazuje się, że właśnie jedzie z Sewastopola w poszukiwaniu promu do Turcji…. To tak jak my! W Sewastopolu nic nie znalazł, więc może tutaj? Idziemy razem do recepcji. Facet zaczyna biegle nawijać z panią po niemiecku (z nami biegle nawijał po angielsku, a w ogóle to jest przecież Francuzem). Pani recepcjonistka wydawała się być baaaaaardzo nim zainteresowana. Zakasała spódniczkę trochę wyżej, wystawiła nóżkę i nawet coś załatwiła. Obdzwoniła wszystkie porty na Ukrainie. I co? NIGDZIE NIE MA PROMÓW. Ludzie! Coś jednak płynie… 25. sierpnia. W związku z tym, niepocieszony Francuz poprosił:
- W takim razie, niech mi pani zabukuje samolot do Paryża. Albo nie. Do Sztokholmu.
Pożegnaliśmy się i poszliśmy zjeść śniadanie na murku. Jak zwykle: chleb i kefir.
Kubuś się załamał. Z Radziem postanowiliśmy dostać się do Turcji pociągami. Jest przecież jeszcze Żarówa, który właśnie zdobył Elbrus i ma się z nami tam spotkać. Kubuś stwierdził, że jedzie do domu. Zadzwonił do Żarówy. Koniec świata. Żarówa wydał wszystkie pieniądze w Rosji, nie ma letnich rzeczy, plecak mu ciąży – też wraca do domu.
Zostaję sama z Radziem….
I po to było tyle tych ceregieli z umawianiem się, pośpiechem, jazdą do Odessy w tą i z powrotem, żeby teraz zostać z niczym. Smutno.
Teraz zastanówmy się, skąd można dostać się najszybciej pociągiem do Turcji? No chyba z Odessy? Nie?............................................................. .