Od razu dało się zauważyć, że Kuta została zrobiona pod turystów. Pełno tutaj Amerykanów i Niemców. Ludzie w kolorowych szortach jak z filmów o Hawajach, z deskami surfingowymi, dziewczyny w krótkich spódniczkach na obcasach. Milion sklepów i restauracji serwujących europejskie jedzenie, co w sumie jest mi na rękę, biorąc pod uwagę moje nocne przejścia...
Mam wrażenie, że więcej niż Indonezyjczyków, jest tutaj "białych", co nie do końca mi się podoba.
Cały dzień się szwędamy, a wieczorem idziemy napić się Bintanga na plaży pod palmą.
Co bardzo mi się tutaj podoba, to pobliskie lotnisko i pas startowy wcięty w morze. Wygląda to, jakby samoloty wylatywały z krzaków. Jest bardzo ciepła woda, a na brzegu leżą kawałki rafy koralowej.
Próbuję wybrać się na zakupy, ale czegokolwiek się dotknę, atakują mnie sprzedawcy, proponując milion innych kolorów i targując cenę, nawet jeśli wyraźnie daję do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana. W końcu daję sobie spokój.
Ze sprzedawcami trzeba bardzo uważać. Jeśli podadzą cenę np. 100 000Rp i zaczniesz się od niechcenia targować, a oni zgodzą się na twoją cenę, MUSISZ kupić, gdyż w ich mniemaniu, towar właśnie został sprzedany. Dałam się tak naciągnąć na jedną bluzkę.