Obudziliśmy się o 7, więc zaspaliśmy. Chłopak z hotelu przyniósł nam śniadanie na taras, gdy tylko usłyszał jakieś ruchy w naszym domku. Tradycyjna śniadaniowa grzanka, kawałki ananasa, omlet i kawa. Poranek w rattanowych fotelach pośród palm i egzotycznych kwiatów. Ehh……..
Pod Monkey Forest byliśmy o 7.45. Raptem 15 minut spóźnienia, ale Danusi już tam nie było. Nakleiła kartkę na murze, że gdybyśmy się pojawili, ona jest w środku. Rozpoczęły się poszukiwania. Rozdzieliliśmy się, ale oprócz biegających małp, nikogo tam nie było. A małpy wydają mi się wredne i zachowują się do tego jak ludzie.
Poszłam z Radkiem poszukać dla nas rowerów. W tym czasie Piotrek stał przed wejściem do Monkey Forest, gdyby przypadkiem stamtąd wychodziła Danusia. Jak to tutaj często się zdarza faceta, z którym wczoraj umawialiśmy się na wypożyczenie rowerów, nie było. Zajęło nam o godzinę, ale w końcu znaleźliśmy coś za 20 000Rp. Właściwie to drogo, skoro za 30 000Rp można mieć motorower.
Danusia się nie znalazła. Zostawiliśmy jej kartkę z wiadomością, żeby przyszła do naszego hotelu dzisiaj wieczorem i pojechaliśmy.
Mam pewne wątpliwości co do poruszania się po indonezyjskich drogach, ale jakoś dajemy radę. Wszyscy na nas trąbią, a droga, na początku, jest płaska lub z górki. Zatrzymujemy się na chwilę w jaskini słonia, spacerujemy po dżungli i oglądamy kilka świątyń. Wstęp bezpłatny, opłata za parkowanie roweru – 1000Rp. Spędzamy tutaj może 2 godziny i ruszamy dalej.
Teraz droga robi się pod górę. Nie daję rady (bo tak bym miała pedałować przez 20 km) i mówię, że wracam. Piotrek stwierdza to samo, tylko nieustraszony Radek jedzie dalej sam.
W Ubud jemy niedobre naleśniki, po czym oddajemy rowery, a Piotrek wypożycza motorower, żeby dogonić Radka. Rozdzielamy się. Chodzę sobie po mieście, wpadam do knajpki na sok z banana (do którego podano mi mokry ręcznik zwinięty w rulon i doliczono 10%) i do hotelu, gdzie czeka już czeka na mnie kawa na tarasie. Rozmawiam z chłopakiem (tym co nam przynosi jedzenie), dostaję laptopa, Internet i pudelka.
O 18.30 wrócił Piotrek. Radzio godzinę po nim. Okazało się, że dogonił go motorowerem, rower gdzieś zostawili i dalej jechali razem. Za późno dotarli na miejsce, żeby się wspinać, więc wrócili.
Poszliśmy na kolację do jakiejś knajpki. Po ulicach roznosił się hałas gongów – orkiestra ćwiczy przed jutrzejszym pochodem.