Kolejna stacja benzynowa i przerwa na obiad. Stado os próbowało ukraść nasze kanapki. W rezultacie pasztet wylądował na ubraniu Marcina, a mogło to skończyć się znacznie gorzej. Jestem znana z tego, że kiedy nadlatuje osa (lub inne coś w paski), w panice bez zastanowienia rzucam wszystkim, co akurat trzymam w dłoni.
Nikt nie chciał nas ze sobą zabrać, nawet jeśli cały samochód był pusty. W końcu nadjechała pani z utlenionymi blond włosami, tatuażem na pół pleców i stringami. Wiedzieliśmy, że ona na pewno nas zabierze. W samochodzie miała wszystko, głównie zabawki i opakowania po słodyczach. Miała dzieci. Przebyliśmy z nią niedługą trasę do Brezic. Po drodze pokazywała nam elektrownię atomową stojącą hen daleko w polu i kilka innych rzeczy. Na pożegnanie zapytała się, czy na pewno niczego nie potrzebujemy i czy mamy pieniądze. Szczerze podziękowaliśmy.