Jest jeszcze bardzo, bardzo wcześnie. Czuję, że nad naszym wypchanym namiotem ktoś stoi. Ten ktoś nagle zaczyna się wydzierać. Krzyczy w niebogłosy, że jakim prawem rozbiliśmy się na jego działce. Hmm. Plaża jest wielka, ale tak, możliwe że akurat ten malutki kwadrat należy do niego. Oczywiście straszy policją. Na pożegnanie każe nam się wynosić. Nie mamy wyjścia, czas wstawać. Na raz, dwa, trzy wyplątujemy się na zewnątrz. Spakowani idziemy plażować. Czas sączy się wraz z słońcem przez palce. Wdrapuję się po skarpie. Idę szukać jakiegoś sklepu w tej mieścinie. Po kilkunastu minutach docieram do… supermarketu. Coś większego od naszej Biedronki, ale mniejszego od Leclerca. Niemożliwe! Kasy fiskalne! Do tej pory wszędzie liczyli na liczydłach…. Obkupuję się po wszystkie czasy. Jak to się utarło w naszej kulturze, jako kobieta muszę dźwigać toboły…. Przedzieram się z naszym śniadaniem i zapasami, już jestem z powrotem. Jemy. Próbuję nakarmić psa. Z pogardą popatrzył na parówkę. W przeciwieństwie do wróbla, który jest bardzo zadowolony. Już w Kerczu zauważyłam ich oryginalne preferencje, kiedy to jeden rzucił się na szarańczę i obskubał ją żywcem. Warto zauważyć, że szarańcza jest wielkości 1/3 wróbla….
Mnóstwo czasu spędziliśmy w tym miejscu. Całą wieczność. Można było się porządnie wykąpać. Fale były tak wielkie, że porwały mi majtki. (poważnie, ale chyba nikt nie widział, bo szybko je złapałam) Dookoła paradował facet w pomarańczowych stringach. Morze było tak hojne i obdarowało mnie milionem malutkich muszelek, które powbijały mi się w każdy zakamarek ciała i nie tylko…. Trzeba będzie je usunąć, ale to dopiero jak wyschnę, a teraz musimy już lecieć. Idę z tymi moimi muszelkami tu i tam. Coraz mocniej dają o sobie znać. Byle szybciej do dworca. Ale jeszcze po drodze zahaczamy o jakąś instytucję, dowiedzieć się o promy. Wszyscy dziwnie się na nas patrzą. W końcu wybuchła wojna w Gruzji, a ja wiem czym się tutaj zajmują? Na skrawku papieru toaletowego dostajemy adres biura portowego w Aleksandrówce. Pociąg do Symferopola mamy dopiero o 22.51, więc jadąc do Odessy zahaczamy o „port”.
Nie wiedzieć czemu, przyszła mi do głowy piosenka:
http://gottwald.wrzuta.pl/audio/oU6nEuje6V/