O 8 ponownie spotkaliśmy się na Malioboro. Autobus na dworzec, śniadanie i transport do Surabayi. Wersja economi za 31 000Rp/os. Już na początku podejrzane wydawało to, że autobus wyglądał naprawdę ekskluzywnie, a w środku była klimatyzacja. Do tego może 5 osób, także mogliśmy leżeć na siedzeniach i pójść spać, a podróż trwa 8 godzin.
Przejechaliśmy może 2 godziny. Na przystanku w miejscowości Sragen kazano wszystkim się przesiąść do...... czegoś o nieco niższym standardzie....... autobus zawalony po dach, ludzie stoją, dookoła leżą ogromne paki wszystkiego. Cudem znalazło się dla nas miejsce na tyle autobusu w pozycji sardynki w puszce. Atmosferę rozgrzewali miejscowi grajkowie przemieszczający się pomiędzy stojącymi pasażerami i bagażami, oraz handlarze różnościami. Ruszyliśmy, a autobus wraz z zawartością wesoło pląsał w rytm muzyki... Brakowało mi tylko biegających kur i prosiaków. Mimo, że nie było już miejsca, pan bileciarz z chęcią wpuszczał wszystkich po drodze. W niedługim czasie okazało się, że mamy pasażerów na gapę - karaluchy, które wynurzały się na chwilę spod siedzeń po to, żeby nas ugryźć. Miałam spotkanie z dwoma, a miejscowi się tylko śmiali. Ale to nic. Grajkowie i handlarze sprawnie wymieniali się na każdym przystanku (tak naprawdę to nie ma przystanków - zatrzymujemy się tam, gdzie akurat stoją ludzie i machają na nas), jedni wsiadali, drudzy wysiadali. Mój faworyt posiadał przenośny sprzęt karaoke na kasety i zrobił prawdziwe show do mikrofonu. Prawdziwy talent...
http://www.youtube.com/user/FiodorOlbin#p/a/u/0/G6k5D6sErx0
Kierowca zachowywał się tak, jakby droga była jednokierunkowa. Wyprzedzał nawet kiedy wiedział, że nie zdąży, czołowo, radośnie przy tym naciskając na klakson. Obok kierowcy siedział człowiek, który sprawiał wrażenie jakiegoś naganiacza, krzycząc coś w tylu "szybciej! szybciej!". Starałam się nie patrzeć przez okno, ale jedna sytuacja zmroziła mi krew w żyłach. Szalony kierowca postanowił wyprzedzić dwie ciężarówki, samochód osobowy i cysternę, jadąc prosto na kolejną cysternę! Wmusił, żeby wszyscy zaczęli hamować i ledwo się zmieścił, złapałam się za głowę, z czego bileciarz miał ogromny ubaw. I tak cały czas.
Miejscowy powiedział mi, że to normalne, ponieważ inaczej nie zdążylibyśmy na czas...
Po 8 godzinach dotarliśmy na miejsce, gdzie od razu ostrzeżono nas przed złodziejami. Poszliśmy zjeść na dworcu najgorsze jedzenie jakie kiedykolwiek jadłam i złapaliśmy transport do Probolinggo.