Prawie się wyspaliśmy. O 3.20 przyszedł po nas jeden z Amerykanów i do jeepa. Cena za osobę wyszła w sumie 70 000Rp. Zjechaliśmy drogą na sawannę i dalej pod górę na punkt widokowy. Nic nie było widać. Kręto i stromo. Na miejscu osaczyły nas tłumy turystów, zapełniony parking jeepów i miejscowi handlarze kocami i ciepłymi kurtkami do wypożyczenia. A było naprawdę zimno. Nie spodziewałam się tego w Indonezji.
Wszyscy zgromadzili się w ciemnościach na tarasie i rozpoczęło się wielkie czekanie na nadchodzący spektakularny wschód słońca. Cudowny widok na góry i daleko w dole miasteczka wyglądające jak małe świecące punkciki.
I jest wschód. Słońce wyszło z chmur po czym zaczęło znikać jakby odwrotnie od dołu. Dopiero po chwili pojawiło się daleko na horyzoncie. Cudownie.
Później zjechaliśmy znowu na sawannę. Kierowca podwiózł nas pod sam wulkan. Atak miejscowych na koniach proponujących podwózkę na szczyt. I widać było, że cieszyło się to powodzeniem! Niektórzy chcą 100 000Rp, inni 20 000Rp. My idziemy pieszo, piaszczystym, gdzieniegdzie skalistym zboczem, slalomem między turystami na koniach. Miejscowi są na tyle bezczelni, że idą cały czas obok ciebie, czekając aż się zmęczysz i skorzystasz jednak z ich propozycji.
Wdrapaliśmy się na szczyt. Z krateru dymi i pachnie zbukiem. Ale ładnie.
Później jeep i do miasteczka znowu do baru otwartego 25 godzin na dobę. Znowu kwadratowe naleśniki z bananem i niewiarygodna ilość much.
Umówiliśmy się z naszymi znajomymi, że pojedziemy z nimi busem do Probolinggo, a dalej na Bali. Poszliśmy szybko się spakować i po chwili był po nas już jeden Amerykanin. Zaprowadził nas do busa, w którym już siedziała reszta i z pewnością nie było full. Mimo tego kierowca nie pozwolił nam wsiąść. Powiedział, że musimy iść do innego, wskazanego przez niego busa, i nie pomogły tłumaczenia, że jesteśmy razem i o 11 mamy pociąg. Po prostu odjechał po drodze zabierając miejscowych! Może to jest taka polityka firmy, że muszą dzielić się po równo turystami. Tak czy siak, była to przesada! Oczywiście zanim odjechaliśmy minęło trochę czasu i w rezultacie uciekł nam pociąg, a wraz z nim nasi nowi znajomi.