W końcu trafiliśmy na Gili Air, najmniejszą wyspę ze wszystkich Gili.
Po wyjściu z łódki na ląd (cena za łódkę z Gili Trawangan na Gili Air - 23 000Rp) od razu zagadał do nas chłopak, że zna tani hotel. Byłam bardzo ciekawa, jak jest na innych wyspach. Biorąc pod uwagę, że każda kolejna jest jeszcze mniejsza od Gili Trawangan, ceny powinny być wyższe. Black, chłopak który do nas codziennie przychodził powiedział, żebyśmy nigdzie się nie ruszali, bo tutaj jest najtaniej. Mówił także, że jest problem z publicznymi łódkami, bo pływają raz dziennie i za duże pieniądze. Niestety okazało się, że nie mówił prawdy (dla nas to lepiej, ale przykro mi, że kłamał i chciał na nas zrobić interes).
Chłopak zaprowadził nas do oddalonego o kilka kroków Blue Moon, gdzie na tablicy wyryto napis "mamy słodką wodę". Słona woda w kranie, przez którą nie pieni się mydło, jest na Gili rzeczą normalną. Tradycyjny bungalow z ogrodem, tym razem z widokiem na morze, dwa kroki od plaży i "portu", o wiele większy od domków w Dewi Sri, z dużym tarasem i hamakiem. Super! Cena - 80 000Rp! Przy wejściu do ogrodu stoi domek z tarasem, gdzie można zrobić sobie kawę, pograć na gitarze i poczytać słownik indonezyjsko-angielski.
***
Leżę w hamaku na tarasie naszego bungalow. Chłopak hotelowy właśnie przyniósł mi obrane i pokrojone mango, które przed chwilą spadło z drzewa. (:
W morzu znaleźliśmy niebieską rozgwiazdę bez jednego ramienia i mnóstwo jeżowców.
Byliśmy na obiedzie u Fatimy - starsza kobieta, która prowadzi bar (wielki stół i kuchnia za parawanem z trzciny) nieopodal. Serwuje kupę smażonych bananów za 5000Rp i michę nasi goreng za 8000Rp. Każdy kto przychodzi coś zjeść, mimo woli musi konsumować z innymi. Bardzo fajna babka no i te ceny!