Życie leniwie płynie chłopakom prowadzącym hotel Blue Moon. Rano robią śniadanie dla gości - omlety, naleśniki z bananem, tosty z dżemem ananasowym lub truskawkowym, czyli to, co znajdziemy na swoim talerzu w każdym tanim indonezyjskim hotelu. Czasem przyniosą ci mango, które właśnie spadło z drzewa, ale teraz akurat spadają same niedojrzałe. Jeśli nawet się zdarzy taki do jedzenia, zaraz podbiega koza pasąca się pod hotelowym płotem i chap! Czekaj na następne mango, może tym razem ci się poszczęści.
Później chłopaki wiszą w hamaku na tarasie z widokiem na niebieskie morze i wzgórza Lomboku. Czasem któryś pójdzie do portu oddalonego o dwa kroki poszukać ludzi potrzebujących noclegu. Nigdzie dalej się nie zapuści, ponieważ po 30 minutach spaceru dookoła wyspy, znów doszedłby do punktu wyjścia.
Wczoraj spacerując kamienistym nabrzeżem (woda na dzień odpływa o kilkadziesiąt metrów zostawiając kamienie, kawałki rafy koralowej, różne stwory morskie - wijące się coś z mackami zamiast głowy, kraby, glizdy, czarne kulki, niebieskie rozgwiazdy, białe nitki wyglądające jak makaron sojowy, po to żeby wrócić w nocy) spotkaliśmy trójkę dzieciaków biegających w tą i z powrotem w niewiadomym celu. Kiedy się od nich oddaliliśmy, podbiegli do nas, krzycząc "udang, udang". Któryś z nich trzymał w dłoni krewetkę, którą (jedną! żywą!) chłopcy chcieli nam sprzedać za 10 000Rp. I wydało się, że w kamiennym bajorze dzieci szukają "udangów", żeby zarobić. Inni ludzie w oddali chodzili nawet z patykami, ale może byli to profesjonaliści. (:
U wędrownego sprzedawcy kupiłam bransoletkę z czerwonego koralu. Indonezyjska potęga targowania! Chciał za nią 180 000Rp - wytargowałam 35 000Rp.
Niebieska rozgwiazda była jakby zrobiona z grubej, twardej gumy i mimo, że miała obrąbane jedno ramię w połowie, była piękna.
Wieczorem trafiła nam się mega kolacja. Fatima akurat miała imprezę dla jakiejś wycieczki, więc musieliśmy znaleźć coś innego. Poszliśmy do prawdziwej restauracji, przed którą leżą świeże ryby i owoce morza w lodzie (wystawiają je tylko późnym wieczorem, ponieważ w ciągu dnia jest zbyt gorąco). Chciałam zjeść kalmara, ale kosztował 80 000Rp, więc sobie darowałam. Zamówiliśmy rybę...., a właściwie coś różowo-szarego wielkości wieloryba (40 cm długości i do tego gruba). Kelner przyniósł nam ją na wielkim talerzu i do tego dwie porcje ryżu i surówki. Za wszystko zapłaciliśmy 100 000Rp, a było tego tyle, że nie daliśmy rady zjeść do końca.